2008-02-29

Za czasów Plantacji ze sprzątaczkami były minimalne problemy - przed zmianą pokoju jedna taka tak przecierała blat, że następnego dnia walił zgniłą ścierą, a mi wyskakiwały pryszcze na łokciach, problemy się skończyły, gdy zmieniłem pokój i piętro.
W nowej firmie (nadal się nie nazywa, bo jedyne co mi przychodzi do głowy jest zbyt oczywiste) panie sprzątające chyba mnie nie polubiły (zresztą chyba jak większości kolegów).
Na teren biura mogą wejść dopiero jak ktoś będzie, czyli czasem po świeżo przetartej podłodze, śliskiej jak lodowisko ktoś (ja) sobie przeczłapie zostawiając brudne ślady po rozpaczliwym utrzymywaniu równowagi. Ale to jeszcze nie główny problem.
Głównym problemem są pokoje i biurka - budynek ma 'porządną' sieć, czyli rjtki, gniazdka data i gniazdka gniazdka. Pod moim biurkiem leżał sobie przedłużacz wpięty do gniazdka data (takie czerwone, z bolcem zabezpieczającym), i gdy przyłaziłem do roboty, położenie przedłużacza wskazywało na jego użytkowanie, odkurzaczem.
Położyłem przedłużacz na biurku, wtyczkami do szczeliny pomiędzy biurkiem a ścianą i sprzątaczki chyba znalazły se inne gniazdko data z którego mogą korzystać w mniej problematyczny sposób, ale odgrywają się na śmietnikach i biurkach.
Śmietniki są proste, z pcv czy czegoś podobnego, czasem mają worek na śmieci, czasem nie. Gdy mają, to worek jak się wyrzuca coś większego owocowego to czasem wpadnie cały do środka, a czasem nie, fun.
Powierzchnia biurka za to to sajgon. Nie ma praktycznie dnia, żeby klawiatura z myszką nie zostały przewalone na drugi koniec blatu, a powierzchnia nie wygląda na przetartą. Czekam tylko, aż któreś z urządzeń zostanie uszkodzone, będzie wtedy dym.
Zastanawiamy się, czy pójście za przykładem inwestującej we Wrocławiu firmy z dalekiego wschodu nie będzie dobrym pomysłem - biała taśma malarska na biurku określająca położenie myszki, klawiatury, monitora i słuchawek.

2008-02-25

Zrobiłem nową kategorię, pełna nazwa to Sixpack Joe i od razu jest o czym pisać.
Dzisiaj Rzeczpospolita się wyemitowała, w skrócie: Będą nowi kombatanci (...) Przewidziano cztery grupy uprawnionych: kombatantów, uczestników walki cywilnej z lat 1914 – 1945, ofiary represji systemów totalitarnych i działaczy opozycji. Do kombatantów zaliczeni będą też aresztowani uczestnicy walk w Poznaniu w 1956 r. i marynarze ze statków wojennych. I im się da uprawnienia porównywalne z kombatanckimi.
Super, a co się zrobi z żołnierzami, którzy zostali wysłani na misję i tam zostali kalekami? Nadal nic, bo po co.

Etykiety:

2008-02-24

Powstał wspaniały plan w trosce o środowisko naturalne - zabronić używania reklamówek. Proszę wstać, proszę siadać.
Zamiast po prostu kazać płacić za te foliowe gówna, które rozrywają się od samego patrzenia, kto by chciał, brałby reklamówki, kto nie, popindalałby z siatami.
Krrfrr przetrenował różne podejścia do reklamówek. Najpierw byłby solidne, nawet z nadrukiem, potem nadruk znikł, później dołączyła do niego solidność - wypieczony chleb robił reklamówce jesień średniowiecza. Teraz jakość zaczęła powoli wracać, pewnie się okazało, że aby zapewnić tę samą wytrzymałość klienci zaczęli brać po więcej reklamówek niż oszczędzano na produkcji.
W azjatyckim kraiku płaciłem za reklamówki (duże, solidne i w miarę warte swej ceny), ale oni mieli jeszcze inne sensowne pomysły - na chodniku pasek ze specjalnych płytek chodnikowych z fakturą dla niewidomych, metro/pociągi podmiejskie zatrzymujące się tak dokładnie, że na stacjach były barierki oddzielające od torów, a na peronie było namalowane, gdzie stawać, żeby nie tarasować drogi wychodzącym, jak to mają w zwyczaju borostwory.
Ale łatwiej zakazać, i od razu widać, kto ma cojones.

Etykiety:

2008-02-20

Au au au au.
Rzućcie okiem na link, oja, jak można odwalić coś takiego.
Interesujące wzorce pawłowa - jeżeli operujemy na ciągu liczb, muszą, po prostu muszą być w tablicy, nieważne, że ich nie potrzebujemy, i że wartość jest indeksem, tablica musi być i basta.
Potem jest strumień świadomości w postaci ifów i thenów i trzech odmian printa, człowiek zaczyna się patrzeć, i czuje się jak Kubuś Puchatek - im bardziej w nim szuka sensu, tym bardziej tego sensu tam nie ma. Nie wiadomo jak interpretować wcięcia - czy po pythongowemu, wtedy jest jeszcze gorzej, czy tak, żeby było nam wygodnie, wtedy to jest po prostu pojebany strumień świadomości.
Pomijając, że w najlepszym przypadku dla liczb 1..15 byłoby:
Fizz
Buzz
Fizz
Buzz
Fizz
FizzBuzzFizzBuzz
czyli nie do końca to,co chciał pytający.
U mnie to wyglądałoby jak kupa, ale działało:
perl -e 'print $_%15==0?"FizzBuzz":$_%5==0?"Buzz":$_%3==0?"Fizz":$_,$/ for (1..100)'
(no dobra, zrobiłem jeden błąd, ale szybko go znalazłem)
Przepraszam wszystkich, którym psuję rekrutację, ale mój jednolinijkowy rzyg i tak wystarczy, aby uwalić kogoś, kto się naumie go na pamięć.
Have phun.

Etykiety:

dorzut

2008-02-19

Miało być o korporate sekjuruty, i będzie.
Przy wejściu na teren korpo należy przejść przez poczekalnię, w której bierze się numerki jak na poczcie, ale dodatkowo bierze się papiery na wnoszone telefony, komputery i inny stuff, który ma się zamiar używać, i na tych papierkach należy wpisać numery seryjne owego sprzętu. Sprzęt którego nie ma zamiaru się używać zostanie władowany w nieprzeźroczyste worki i zaklejone naklejkami, które ulegają uszkodzeniu podczas rozklejania.
Po wpisaniu sprzętu należy pobrać swój numerek (albo przed, jeżeli była kolejka i się pomyślało), pójść do pani za ladą, dać jej paszport, poprosić o władowanie aparatu do wora, dać telefon do zaklejenia gniazda karty sim i obiektywu, dać komputer i resztę sprzętu wpisanego na kartkę do weryfikacji. Z paszportem dostajemy preprogramowaną kartę identyfikacyjną.
Przechodzimy przez bramkę wykrywacza metali, piszczy, i co z tego, idziemy do budynku.
W budynku (albo po drodze) dzwonimy do kooperanta z którym będziemy współpracować, aby po nas zjechał windą (drobne 12 pięter), czekamy, dajemy mu identyfikatory, następny komplet pań za ladą programuje je jakoś bardziej konkretnie, wjeżdżamy windą na 12 piętro o numerze 14 (13 nie ma by default, 4go też nie, bo po krzaczastemu brzmi podobnie do 'śmierć'), i już możemy pracować.
Trzeba jeszcze tylko odebrać od pracownika aprowizacyjnego kartkę, na którą zostaną przepisane numery seryjne wtarganego sprzętu, widać raz zapisane to mało.
Po 8 godzinach trzeba w sumie wyjść, bierzemy cały sprzęt, ustawiamy się w parach, kooperant prowadzi nas do panów ochroniarzy.
Pan ochroniarz sprawdza numer seryjny sprzętu, laptopa zakleja magiczną naklejką która się zmienia po odklejeniu, telefoniki ładuje w woreczki, bagaż przejeżdża przez prześwietlacz, jak na lotnisku, na ekranie widać go jakby był narysowany kredkami świecowymi. Samemu wychodzi się przez bramkę, a ochroniarzowi wyświetla się kto wyszedł (jakoś nieszczególnie weryfikuje wychodzącego z twarzą na monitorze, ale może to zrobić jakby miał ochotę). Jak mu się nie podoba rysunek bagażu, to każe go wybebeszyć.
Odbieramy komputery i idziemy won, do bramy, nie ma po co chować komputerów, bo i tak na bramce będzie ten sam cyrk - sprawdzanie numerów seryjnych względem papieru, sprawdzanie bagażu w wykrywaczu i bramka wykrywacza metali - monety, klucze i te sprawy, ale już jesteśmy na zewnątrz i do następnego dnia.
Kul, nie? Bo jak ktoś się uprze, to i tak wytransferuje dane których potrzebuje. A, i jeszcze szerokokątne kamery w windach, na korytarzach i w biurach. Jakby tamtejsi developerzy mieli jakieś alternatywy, albo oberkorpo zatrudniające w jednym budynku porównywalną liczbę programistów co w całym Wrocku, albo nic.

Etykiety:

2008-02-11

Dzisiaj będzie historia o martwym koniu.
Martwy koń, jaki jest, każdy widzi.
Co korpo potrafi zrobić z martwym koniem też nie jest trudno wygooglać.
Genialnym przykładem korporacyjnego martwego konia jest WAP. Wireless Application Protocol.
Początek definicji jak większości na Wiki, co może zastanawia, to brak dat. W sumie nic dziwnego - w środku bańki dotcomowej, gdy polscy operatorzy zarzynali się i płacili grubą kabonę za licencję na UMTS, komórki były dość krapowate, a bańka dotcomowa szła w górę. No i wymyślili - zrobią taki HTTP, tylko bardziej - transfer danych po sieci komórkowej leży i kwiczy, transmisja się rwie, a komórka może pokazać dwa kolory.
Rozwiązanie było proste - wykastrować coś, co działa - HTTP, jako protokół transmisji robić coś w miarę odpornego, zerżnęli UDP i wszyscy mieli być młodzi,piękni i bogaci.
Bańka dotcomowa pękła, a operatorzy dostali ścisku zwieraczy, zażądali masakrycznych kwot za transfer WAP i jednocześnie zablokowali dostarczycieli treści. A że sam protokół nie zachęcał do własnej implementacji - kompresja nagłówków i treści, dziury w specyfiakcji, docelowe urządzenia były kiszkowate, to jakoś nie było owczego pędu, aby nową technologię wykorzystywać.
Branża zaczęła się podnosić, UMTS nawet dotarł w końcu do Polski, w komórce można sobie pooglądać telewizję. A co z WAPem? Jak z tym klasycznym martwym koniem - HTTP jest wyśmigany (ma wady, ale i tak o niebo mniej niż WAP, kamieniem nagrobnym dla WAPa jest maksymalny rozmiar komunikatu - zazwyczaj jakieś 350 kilo, have phun), komórki mają kolorowe wyświetlacze, a operatorzy ujeżdżają truchło (lokalna trójca na podium się nie wydurnia, ale...): http://www.vodafone.de/infofaxe/385.pdf.
Lokalna trójca się nie wydurnia, bo nie ma za co - sensownej treści nie zapodadzą, bo nie za bardzo mają, nie mają, bo nie władowali kasy, a nie władowali kasy, to im nie żal. A wielkie korpo ...
Baardzo inteligentne - jest HTTP, są przeglądarki, jest infrastruktura która to potrafi udźwignąć, ... a wielkie korpo nadal pakują kasę w WAP, bo wpakowali już dużo, i głupio by się wycofać.
Powoli się wycofują - wymyślili WAP 2.0 - taki HTTP, tylko skastrowany. Ha ha ha, i myślą, że jak będą mieli nowego buzzworda, to będą młodzi i boga..., zaraz, to już było.
Prawda jest taka, że HTTP już wygrywa: jest mocno umocowane w niszy, infrastruktura i sprzęt jest odpowiedni. Dyskomfort podczas przeglądania stron napisanych w WML na ekranie wielkości języka (taaa, kolejna 'zaleta' WAPa - specjalny język, który udaje, że jest XMLem. Tylko jest drobny szczegół - developerzy olewają XMLowatość WMLa i w sporej części produkują krap), dyskomfort jest porównywalny do dyskomfortu w korzystaniu z HTMLa w trybie tekstowym - kto używał lynxa, ten wie, a HTML ładniej wygląda, i jest go więcej. Kto używa WAPa rozrywkowo niech podniesie rękę.
Banki się nie liczą, tutaj WAP się mocno okopał, ale utrzymywanie oblężonej twierdzy protokołu dla pojedynczej usługi długo nie podziała.

Etykiety:

2008-02-08

No i po 2 miesiącach.
Nie za bardzo było o czym (urządzanie mieszkania), a potem jak pisać (brak netu w domu).
A potem zostałem wysłany na wycieczkę do dupy świata, jednocześnie w przeszłość i w przyszłość.
Przyszłośc niesłychanie gadżeciarską, gdy widziałem miasto w nocy, czułem się jakbym był w Blade Runnerze, tylko bez deszczu (za to z zajebistą pizgawicą) i bez tłumów ludzi (przypuszczam pizgawica nie była tu bez wpływu). Do tego telefony komórkowe jakich tu nie widziano, sieć 3G albo WCDMA (jakieś dziwne oba, moja Motka a835 z Orange się nie potrafiła wmeldować), ludzie oglądający filmy na telefonach w metrze. Metro wyskakujące na powierzchnię i bujające się potem jeszcze 50 klików od centrum kilkunastomilionowej aglomeracji.
Przeszłość - pod koniec XVIII wieku budowali średniowieczne twierdze, potem przyszli europejczycy, i do twierdzy dobudowali sobie stanowiska artyleryjskie.
Dieta pełna jest artefaktów z czasów, kiedy mieli problemy z konserwacją żywności - większość potraw jest zajebiście ostra, większość zup wali kutrem.
Wizyta w supermarkecie przypominała targ. Były sobie regały z towarami, ale były też stoiska obsługiwane personalnie - stoi sobie osoba za ladą, na ladzie jakieś owoce albo bułki, albo przygotowywane mięcho, i drze się na pół supermarketu, co ona sprzedaje, dziwne uczucie.
Przyszłościowo - budynki mieszkalne, wysokie miały po 20 pięter, budowane nie po jeden albo trzy, jak tutaj, ale po kwartał. Ale bez instalacji CO, każdy pokój ogrzewany osobno, z przedpokojem - różnie, o ogrzewaniu klatki schodowej można zapomnieć.
I poczułem się, jakbym grał w Syndicate, gdy Amiga powalała możliwościami graficznymi. Miałem widok z wysokości 50 metrów na zadbany teren korpo, scenak jak z Syndykatu - brązowa trawa, powoli sunące samochody, ludziki, rzucik izometryczny, w nocy światła jakby żywcem z ekranu, powalające, tylko zdjęć nie pozwalali robić (to temat na zupełnie inny wpis - paranoja korpo sekjurity).
Ale wróciłem, jetlag pokonany i mam neta w domu. Teraz tylko pojechać na martwym koniu i wszystko będzie super.