2011-09-13

Kolejne AAAAA które powoduje że bejzbol się otwiera w kieszeni. Polityka czy gospodraka?
W pogoni za głosami młodych wykształconych z wielkich miast (for the record - nie wiem czy jeszcze jestem młody i jak się zalicza do kogoś z wielkiego miasta - po zamieszkaniu czy po urodzeniu) umiłowanie rządzący rzucili toną kiełbasy - zlikwidują papierowy PIT i wszyscy bendom siem rozliczać przez Ynternet.
Ta, wszyscy. Jak na przykład moi rodzice albo teściowie którzy po prostu nie czują potrzeby jedni do mania dostępu do netu, drudzy w ogóle do mania komputera.
Owo zrobienie na rękę skończy się z jednej strony fajnie - więzi rodzinne zostaną pogłębione - bo kto będzie miał rozliczyć rodziców, jak nie ich dzieci? No chyba że dzieci mają rodziców w dupie, więc dopełnienie zbioru młodych wykształconych przecięte ze zbiorem niemających dostępu do netu i/lub komputerów będzie musiało załatwić podatki komercyjnie - jakaś firma podatkowa, albo kupić sobie dostęp do netu - zajebiście, jak się nie jest dopełnieniem przeciętym z. W sumie sami sobie są winni, nie powinni stawiać oporu przed nowoczesnością.
A młodzi wykształceni (tutaj fajnym targetem są ci którzy dopiero zaczęli być wykształceni i jeszcze się nie rozliczali - pierwsze rozliczenie to niezła jazda, ruska mgła i siwy dym, chociaż z roku na rok boli coraz mniej) się obślinią że jest fajnie. Do pierwszej kontroli, jak inteligentnie nie zrobią sobie kopii bezpieczeństwa, albo padnie im komp, dysk, płyta z bekapem, i będą musieli udowadniać, że nie są wielbłądami.
A na drugą rączkę niech narobią rozliczanie z PIT przez pracodawcę, jeden z drugim coś o tym pobredzali, będzie pełna inwigilacja. I rezygnację z gotówki, ale wtedy przynajmniej w końcu może wróci pieniądz kruszcowy.

Etykiety:

2011-09-01

No, zrobiono mi dobrze. Ustawą, więc powinno być mi bardzo dobrze.
Tylko jak w części chwil kiedy jest mi dobrze (w myśl starego góralskiego przysłowia które mówi, że dobre sranie - pół dupczenia) naszła mnie refleksja nad tym, jak mi ma być dobrze.
Wspominałem że mam kredyt, teraz wtrącę że w CHF, wzięty z pełną świadomością huśtawek kursowych i z przekonaniem, że raczej lepiej niż 2.x za to już nie będzie. I zostałem uszczęśliwiony tym, że mogę sobie pójść do banku i powiedzieć, że teraz to ja, ja sam będę przynosił owe CHF i im wpłacał, a nie ci krwiopijcy którzy pożyczyli mi kasę żebym ja, ja sam mógł mieszkać, na mieszkanie. Tylko że co, mówiąc to mam se ukręcić sznur na szyję - jakbym był bankiem, któremu tak zrobiono w brew, to stwierdziłbym, że owszem, mogę, ale nawet nie będę mógł, ale będę musiał płacić te raty sam. Co miesiąc. Jeszcze przez dwadzieścia pare lat (czyli niewiele mniej niż mam teraz). Praktycznie do emerytury. Co miesiąc. Dymać po mieście, szukać CHFów, kupować, nosić, chyba kogoś pojebało. Co miesiąc.
Niech, powiedzmy, byłbym w stanie zaoszczędzić 10 groszy na franku, co i tak nie jest takie pewne, nisza rynkowa jest nisza. Razy powiedzmy 400 franków raty i odsetek, razy strzelmy sobie 25 lat, razy 12 miesięcy w roku daje to oszałamiającą kwotę 12000. No ja cię. Teraz będzie mocne - połowa szacowanej wartości ulgi odsetkowej w tym okresie - odsetek od kredytu które sobie mogę odliczyć od podstawy opodatkowania jest jakieś 5 klocków rocznie, 18% z tego daje właśnie jakieś osiem stów do kafla. Jakoś mnie to nie dziwi, że akurat to co tak fajnie masuje kredytobiorców zostało zlikwidowane.
W sumie jakbym brał na ten czas, kiedy miałbym załatwiać sznurowe formalności nadgodziny, to pewnie wyciągnął bym więcej. 25 lat razy 12 miechów razy powiedzmy optymistycznie 1 godzina na załatwienie daje 300. Lekko poniżej 2 osobomiesięcy. Tak, nawet będąc białą muźiną.
Połowa za założenie sobie na szyję sznura ciągłej obecności albo zamrożenia środków na koncie walutowym, cotrzymiesięcznego dostosowywania wielkości zlecenia stałego, pilnowania aby tam była waluta gotowa do spłaty, a jak będzie jakiś wypadek, wyjast, inny chujwico?
A na zakończenie, mimo wszelkich mądrości typu "kredyt należy brać w walucie w której się zarabia", "różnice kursowe", "spready" i takich tam - przez czas jaki spłacam kredyt LIBOR był na drastycznie niższym poziomie niż WIBOR, wysokość raty była może 2, może 3 razy porównywalna do raty kredytu jakbym go miał w złotówkach, przez cały pozostały czas dzięki niskiej marży (tutaj też nieźle błysnął regulamin banku) i LIBORowi, mimo rosnącego franka płacę mniej i wychodzę na plus.
I tylko człowiek się zastanawia, czy te dobre rady, robienie mu dobrze i tak dalej, to, zajeżdżając Kazikiem, to jeszcze jest głupota, czy już zdrada.

Etykiety: