2006-11-20

Więcej o mojej (byłej) książeczce mieszkaniowej w PKO. Dwadzieścia pare (bliżej trzydziestu niż dwudziestu) lat temu moi rodzice założyli mi książeczkę mieszkaniową. Pełen wypas, co miesiąc odkładali na nią konkretny pieniądz.
Po ochnastu latach zebrało się tam trochę grosza, a parę miesięcy później był tam śmiech na sali. Byli twardzi i dalej kredytowali państwo, aż w końcu postanowiłem odebrać co moi rodzice pracowicie naskładali, bo zapragnąłem mieć mieszkanie. Było tam tego X, po takim czasie odsetki wyniosły lekko ponad 30% X, a resztę stanowiła Premia Gwarancyjna od masakrycznej kwoty 2400 z groszami za metr, Proszę Siadać po prostu. I jeszcze od tego 30 złociszy za likwidację książeczki, pełen wypas. Na szczęście z tym bankiem długo już nie będę miał nic wspólnego, konto zlikwidowałem dawno, gdy okazało się, że za te same pieniądze mam więcej w koncie, które przymusowo dostaliśmy do kredytu mieszkaniowego.
Na ściance zgodnie z przewidywaniami udało się przeleźć tam i nazad, ale niezgodnie z przewidywaniami nie udało się zrobić wiele więcej.